Aktualności
19 lat od wygranej w Pucharze EHF! Włodek: Wtedy nie było to wielką sensacją
12 maja 2001 roku - właśnie tego dnia legendarny Montex Lublin świętował wygraną w Pucharze EHF, pokonując w dwumeczu Podravkę Koprivnica. Przy okazji 19. rocznicy tego sukcesu porozmawialiśmy z Sabiną Włodek, lewoskrzydłową Montexu i prawdziwą legendą naszego klubu.
Data 12 maja zapadła w pamięć?
Dokładna data dzienna nie, ale 2001 roku już chyba zawsze będę kojarzyć z naszym triumfem w Europie.
A co pamięta pani z finałowego dwumeczu z Podravką Koprivnica?
W pamięć zapadło najważniejsze, czyli to, że wynik pierwszego spotkania (28:21 – red.), rozgrywanego w Lublinie, ustawił nam ten dwumecz. 19 lat temu piłka ręczna nie była aż tak szybka, jak obecnie, a odrobienie siedmiu bramek wcale nie było takie proste. Na drugi mecz jechałyśmy w miarę spokojne. Wiedziałyśmy oczywiście, że musimy zagrać dobrze, ale z tyłu głowy miałyśmy świadomość, że zaliczka daje nam komfort.
Czyli presja w Chorwacji była mniejsza?
Presja jest zawsze i towarzyszy każdemu sportowcowi, ale nie wychodziłyśmy na parkiet stremowane. Czułyśmy bardziej adrenalinę, bo wiedziałyśmy, o co gramy. Wiedziałyśmy też, że to w pewnym sensie historyczny moment dla polskiego handballu. Byłyśmy odpowiednio nastawione do tego finału.
Ten drugi mecz zremisowałyście 24:24, ale właśnie dzięki zaliczce z pierwszego spotkania, mogłyście cieszyć się z końcowego zwycięstwa. Jak wyglądała feta?
To był sukces, na który długo pracowałyśmy, więc moment, w którym podniosłyśmy puchar, był pełen radości. Po meczu spotkaliśmy się we własnym, klubowym, gronie, by świętować całym zespołem.
Powiedziała pani wcześniej, że w tamtych czasach piłka ręczna nie była tak szybka, jak obecnie. Co jeszcze się zmieniło?
Zmieniły się przede wszystkim przepisy. Wtedy nie było szybkiego wznowienia po stracie bramki, które bardzo napędza grę. Poza tym nie zaszły wielkie zmiany. To właśnie ten przepis sprawił, że pada więcej bramek, bo jest szansa na kontrę, na którą nastawia się większość zespołów. W europejskim handballu każde przejęcie piłki staje się szansą na szybką akcję. Dopiero gdy to się nie udaje, przechodzi się do ataku pozycyjnego. Kiedyś aż takiego "trendu kontrowania" nie było.
Nie dziwi pani, że sukces legendarnego Montexu z 2001 roku, wciąż jest jednym z największych osiągnięć polskiej, kobiecej, piłki ręcznej?
Wtedy nie było to dużą sensacją, bo byłyśmy zespołem, który zawsze liczył się w europejskich pucharach, czy to w Lidze Mistrzyń, czy właśnie w Pucharze EHF. Biłyśmy się z europejską czołówką i nie przegrywałyśmy spotkań wysoko. Byłyśmy równorzędnym rywalem dla utytułowanych drużyn. Niestety jednak paradoksalnie po tym dużym sukcesie, przyszły problemy klubu. Nie było pomysłu na to, jak ten sukces skonsumować.
To, że wygrywanie trofeów, zamiast motywować władze, przynosi problemy, musiało być przykre?
W dzisiejszych czasach byłoby to chyba nie do pomyślenia. Obecnie strona marketingowa sportu jest rozwinięta na tyle mocno, że taki sukces potrafi się sprzedać. My grałyśmy jednak w zupełnie innych czasach, w których transmisje w telewizji, nie tylko meczów klubowych, ale i reprezentacyjnych na mistrzostwach świata i Europy, należały do rzadkości. Jak już były, to nocną porą, kiedy prawie nikt nie był w stanie ich obejrzeć.
Liczy pani, że MKS w najbliższych latach będzie w stanie powtórzyć sukces Montexu sprzed 19 lat?
Mam taką nadzieję, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że na budowę zespołu, który będzie godnie rywalizował w Europie, potrzebne są ogromne pieniądze. Bez tego nie da się grać na bardzo wysokim poziomie. Ten temat przewija się od lat, ale wierzę, że zatrudnienie Kima Rasmussena na stanowisku trenera może być dobrym bodźcem, a także magnesem, który przyciągnie do klubu wiele zawodniczek, chociażby ze Skandynawii. Bądźmy dobrej myśli, bo chyba każdej i każdemu z nas marzy się, by znów zaistnieć w europejskich pucharach.