Aktualności
Psycholog to nie mag
To prawda, że budują nas zwycięstwa, ale poczucie własnej wartości, według mnie, powinno być niezależne od tego, jakie są aktualne wydarzenia - mówi Kamil Wódka, psycholog sportowy współpracujący z drużyną z MKS Selgros Lublin
Co łączy poza imieniem Kamila Wódkę z Kamilem Stochem?
Przez ponad 5 lat pracowaliśmy razem. Z całą grupą skoczków zacząłem pracę w 2008 roku, ale z Kamilem współpracowałem już pół roku wcześniej. Ta praca trwała do lipca 2013 roku, a ja w sztabie pod przewodnictwem trenera Łukasza Kruczka pełniłem funkcję psychologa.
Przeżywa pan przez to szczególne emocje w trakcie Igrzysk w Soczi, gdy o medale walczą osoby, które zna pan znacznie lepiej niż przeciętny kibic?
To jest też taki moment, gdy patrzy się na człowieka, z którym spędziło się dużo czasu. Nie mówię tylko o Kamilu Stochu, ale analizując niedawno te zeszłe sezony, znalazłem taki, gdy spędziłem ponad 100 dni wyjazdowych z dala od domu. Z niektórymi sportowcami spędziłem więc więcej czasu niż z niejednym przyjacielem i choć praca psychologa nie jest tak intensywna jak trenerów, teraz mogę sobie porównać, z jakiego poziomu dany zawodnik wychodził, jaką łatkę miał przypinaną, a gdzie jest teraz. Stoch był uznawany za utalentowanego skoczka z możliwościami, ale takiego, który nie potrafi sobie poradzić sam z sobą. Wykonał jednak wielką pracę, dojrzał. Właśnie pod tym kątem głównie patrzę na moich byłych podopiecznych, co na pewno różni się od spojrzenia telewidza czy kibica. Znając kogoś tyle lat, można już pewne rzeczy zrozumieć po gestach, ruchach, w tym przypadku zachowaniu na belce i ocenić jego aktualną dyspozycję.
Skoro tak, zapytam zatem, czy przed drugą serią finałową, gdy Stoch był liderem, był pan przekonany, że zdobędzie olimpijskie złoto?
Życzyłem mu dobrze i wiedziałem, że go na to stać (śmiech).
Czy to nie jest tak, że to właśnie dzięki skokom narciarskim zmieniło się w Polsce postrzeganie roli psychologa sportu? Mówię jeszcze o czasach Adama Małysza.
Zgadza się. To był jeden z pierwszych większych momentów, gdy zawodnik, który zaczął być znany mówił otwarcie i bez cienia zająknięcia o współpracy z psychologiem sportowym, podkreślać, że ona jest mu potrzebna i korzystna. Jan Blecharz, który pracował z Małyszem, miał za sobą kilkunastoletnie doświadczenie w zawodzie, ale na pewno jego nazwisko zrobiło się głośniejsze właśnie na fali „Małyszomanii”. Sportowcy patrząc na przykład Adama, zaczęli dostrzegać, że taka współpraca z psychologiem to nie jest żaden stygmat pokazujący moje zaburzenie, moją słabość, ale coś, co może przynieść korzyść. Również Otylia Jędrzejczak przyznawała się do takiej współpracy, tak samo wioślarze czy dżudocy, ale rzeczywiście największy rozgłos przyniósł psychologom sportu Małysz.
Wymienił pan kilka sportów głównie indywidualnych, a ja przeprowadziwszy setki rozmów z trenerami kobiecej piłki ręcznej, nieraz słyszałem, że nigdy nie wpuszczą do zespołu psychologa, bo jest to jakieś obce ciało, ktoś pomiędzy trenerem a drużyną, ktoś kto może negować pracę szkoleniowca.
To też wynika z tego, że nie ma pewnych klarownych standardów, kto taką funkcję psychologa sportu może pełnić. Nikt nie wątpi, kto może być fizjoterapeutą, nikt nie będzie negował, że aby zostać dobrym chirurgiem nie wystarcza sama dobra wola. Jeśli zaś chodzi o mój zawód, pokutuje myślenie, że może się nim zajmować ktoś, kto niekoniecznie nawet skończył psychologię. Ktoś mówi, że jest po zarządzaniu i marketingu, z całym szacunkiem dla tego kierunku, twierdzi, że świetnie dogaduje się z ludźmi, potrafi na nich wpływać, a dodatkowo koleżanka go chwali, że może się przed nim dobrze wygadać. A nuż pomogę – myśli sobie w dobrej wierze. Realia sportu to jednak całkiem inna specyfika, a psycholog psychologowi nierówny, bo są przecież różne specjalizacje. Jeśli ktoś próbuje adaptować metody pracy psychologii klinicznej do psychologii sportu, może się z tego zrobić problem. Stąd też może się rodzić ten opór trenerów, którzy sami w karierze zawodniczej mieli nie do końca pozytywne doświadczenia pracy z psychologiem. W każdej współpracy fundamentem ma być zaufanie. Ale jeśli właśnie przeanalizujemy to, że trenerami często są byli zawodnicy, którzy 10-20 lat temu wzrastali ze świadomością, że praca z psychologiem jest czymś dla słabych, dla mięczaków, dziś trudno im zmienić opinię. Coś musi się wydarzyć w ich historii sportowej , by przeskoczyli z tego myślenia i uznali, że psycholog to ktoś wartościowy.
Ktoś, kto zwyczajnie może pomóc, także trenerowi.
Z moim modelem pracy, staram się być w sporcie drużynowym naturalnym wsparciem dla trenera głównego. To on ma pewną wizję drużyny, a ja mam zaadaptować swoje narzędzia, by mu pomóc. Kluczem do tego wszystkiego jest dobre porozumienie, by trener czuł zaufanie, że wykonuje się pracę dla niego, że to on jest autorytetem, również dla psychologa i cała współpraca jest prowadzona w dobrej komitywie.
A jak się panu współpracuje z Sabiną Włodek, która jest młodą, komunikatywną i ambitną trenerką.
Wzajemnie uczymy się tej współpracy. Ten sezon, na mocy porozumienia z prezesem, poświęciłem na wejście i zapoznanie się z grupą i też głębsze zapoznanie się z dyscypliną, co jest procesem ciągłym. Próbuję dojść do pewnego modelu pracy. Niektórzy błędnie postrzegają, że nagle pojawi się psycholog na zasadzie wróża, maga, cudotwórcy, porozmawiam sobie raz czy drugi i on mi pomoże. Bo słyszałem, że on tak potrafi natchnąć, oświecić, zrobić tak, że będzie mi lepiej. Ja to natomiast traktuję jako nowy rodzaj treningu, czyli czegoś ciągłego, czegoś co wymaga setek powtórzeń. Tak samo nikt nie podaje w wątpliwość, że jeśli drużyna chce wytrenować nową zagrywkę podpatrzoną u rywalek, trzeba ją ćwiczyć i ćwiczyć, bo od samego patrzenia nic się nie wydarzy. Tu też, jeśli chcemy wytrenować pewne umiejętności – koncentrację, pewność siebie, wszystko to co jest potrzebne, trzeba po prostu trenować. Na razie jestem na etapie, by zainteresować takim modelem dziewczyny, nie mówię nawet że przekonać, bo nie byłoby to zgodne z moim podejściem. Wracając do pracy ze skoczkami, o której mówiliśmy, to jest przykład, że ona może być rozłożona na lata, w moim przypadku to było ponad 5 lat pracy w realnym wymiarze czasowym. Pracy, w której były momenty, że i mnie chciano zwalniać i przekreślano zawodnika, bo już się do niczego nie nadaje, ale dzięki konsekwencji i ciężkiej pracy można do czegoś dojść. Tu nie ma żadnej magii.
Nie chcę dokładnie wypytywać o techniki pracy z naszą drużyną, ale to jest więcej spotkań indywidualnych czy raczej praca grupowa?
Teraz doszedłem do wniosku, że skupiać się będę na indywidualnej pracy. Część osób na pewno miało inne wyobrażenie na temat tego, na czym moja praca polega w porównaniu z tym, co ja mogę zaproponować. Jeśli więc mówimy o budowaniu ducha czy chemii drużyny, jest to robione przez trenera głównego. Moja rola teraz to rozwinięcie indywidualnych kompetencji danej zawodniczki po to, by mogła sprawnie zarządzać swoją osobą.
Trzy przegrane z rzędu to całkowite novum dla naszej drużyny i dla trenerki Sabiny Włodek, na którą spada fala krytyki. Jak sobie radzić w takiej sytuacji i jak reagować na negatywne komentarze publikowane w Internecie?
Mam nadzieję, że ta moja odpowiedź nie zostanie odebrana jako prosta, a nawet bezczelna, ale zwyczajnie najlepiej nie czytać takich komentarzy. Jedną stroną jest szacunek dla kibiców, ale drugą pomysł na siebie, na drużynę i na jej budowę. Sport jest tak skonstruowany, że czasem są zwycięstwa, czasem porażki i to co będą mówili o mnie ludzie dookoła jest takim obszarem pracy, na który mamy stosunkowo mały wpływ, żeby nie powiedzieć żaden. Jednym z filarów mojego podejścia jest selekcjonowanie sytuacje na te, na które mamy wpływ i na te, na które nie mamy wpływu. Historia Syzyfa powinna dać nam pewnego rodzaju wskazówki, że nie warto zmagać się z czymś, czego nie możemy zmienić. Mamy wpływ na swoją dyspozycję, na swoje przygotowanie i to w każdym obszarze. Zasadnym jest teraz przeanalizować sytuację, z czego wynikają te przegrane i postawić dobrą diagnozę. Perfidią sportu jest czasem to, że zawodnik może wykonać kawał świetnej roboty, a nie zawsze ma to przełożenie na wynik.
Ze sportowego punktu widzenia często się podkreśla, że drużynę budują zwycięstwa i najlepszą metodą radzenia sobie z serią niekorzystnych wyników jest jej przerwanie.
To jest najprostsze, ale nie przekonuje mnie osobiście. Nie lubię, gdy zawodnik mówi: wygrałem, zdobyłem medal, to zbudowało moją pewność siebie. Wtedy pytam: a co, wcześniej nie wiedziałeś, że jesteś dobry? To prawda, że budują nas zwycięstwa, ale poczucie własnej wartości, według mnie, powinno być niezależne od tego, jakie są aktualne wydarzenia. Czy wygrałem czy przegrałęm nie zmienia mojej wartości jako zawodnika, czyli ani nie popadam w wielką euforię po zwycięstwie, ani nie przeżywam wielkich dołów emocjonalnych, gdy ten poziom sportowy nie jest zgodny z moimi oczekiwaniami. Po angielsku, choć nie przepadam za takimi cytatami, mówi się: there's no problem, there's just a solution.
Nie ma problemu, jest rozwiązanie.
To jest coś, co ja lubię w sporcie, to są te wyzwania, jakie możemy sobie przed sobą postawić i w tym kategoriach postrzegać daną sytuację. - To mnie wzmocni, jeśli sobie z tym poradzę. To jest do poprawy, to jest do rozwinięcia- taka analiza. Warto też sobie postawić pytanie, co trener, zawodniczka czy psycholog ceni w sporcie. Czy wynik czy też na przykład satysfakcję z tego, że daną sytuację udało się udoskonalić. Dla mnie duża inspiracją i przyjemnością jest to, że w wyniku szeregu działań widać pozytywną zmianę.
To na koniec kilka przykładów ze świata sportu dotyczącej tej dobrej kultury pracy z psychologiem.
Kiedyś pewien piłkarz przyszedł do trenera i powiedział, że nie potrzebuje żądnych zajęć z psychologiem, bo jest mocny. Trener odparł szybko: to super, będziesz jeszcze mocniejszy. Pamiętam też wywiad Katarzyny Skowrońskiej, która grając we Włoszech mówiła, że trening z psychologiem był normalną częścią jej pracy, dla siebie i dla dobra drużyny. Nie liczyło się to, czy jest to przyjemne, interesujące, to właśnie było takie podejście zawodowca i świadomego siebie sportowca. Bo jeśli zawodniczka zgłasza problem kondycyjny, zwykle odsyła się ją do trenera przygotowania fizycznego, który najpierw sprawdza czy ta piłkarka realizuje założony program. Jeśli nie, nie może mieć pretensji, że potem brakuje jej siły. A jeśli zawodnik powie tak: zestresowałem się, zdekoncentrowałem? Brakuje takiego przełożenia, że skoro tego nie mam, muszę nad tym pracować. A słyszymy raczej: „ jakoś to będzie, zagram dobry mecz, to mi się odwróci, muszę się przełamać”.
I znów wracamy na początek naszej rozmowy i do kwestii zaufania oraz postrzegania roli psychologa sportu.
To nie jest kwestia tylko zaufania, ale zrozumienia tego, że przygotowanie głowy rządzi się takimi samymi prawami jak przygotowanie reszty ciała. Tu nie ma żadnej magii. We współczesnym sporcie praca mentalna jest nieodzowna. Jeśli przypomnimy sobie niektóre mecze Ligi Mistrzyń, czy była w nich przepaść? Nie, czasem tylko jedna czy dwie bramki różnicy. Dlatego warto szukać obszarów, które możemy doskonalić, by te różnice zatrzeć.
(rozmawiał Michał Pomorski)